„Ghost in the Shell” to bardziej cyberpozory niż cyberpunk, ale…

Amerykańska adaptacja kultowej mangi science-fiction „Ghost in the Shell” jest ładna i ogląda się ją dobrze, ale ostatecznie zabrakło jej filozofii.

Ghost in the Shell (2017) Scarlett Johansson

Uwaga, w artykule znajdują się spoilery filmu i anime.

Oryginalne anime „Ghost in the Shell” jest tytułem kultowym. Jest to historia neo-noir, która w zaskakujący sposób przedstawia świeżą wizję technologicznego świata, zwłaszcza jak na 1995 rok. Wiodącą rolę w filmie odgrywa cyberkobieta Major, która wymyka się egzystencjalizmowi. Podobnie jak w najlepszych cyberpunkowych tytułach science-fiction tak i w „Ghost in the Shell” (i jego oryginalnej wersji w stylu mangi) pojawiają się rozważania na temat naszej relacji z technologią. Tylko czy w wystarczający sposób?

Hollywoodzki remake z powodzeniem mógłby dorównać pierwowzorowi, ale nawet najdrobniejsze szczegóły mogą rozczarować fanów klasyki. Nawet pojazd Scarlett Johansson może mocno rozczarować. Jednak zakładając, że nie widzieliście oryginalnego anime i nie spodziewacie się rasowego cyberpunku – to z kolei nie będziecie zawiedzeni.

Czym jest cyberpunk?

Jeśli nie jesteś fanem sci-fi warto wyjaśnić, czym jest cyberpunk. Jest to nurt science-fiction, w którym główną rolę odgrywa zaawansowany technologicznie i skomputeryzowane społeczeństwo informacyjne. Aby zrozumieć istotę cyberpunku trzeba poznać zasadę futurystów 3M – Miasto, Masa, Maszyna. Dlatego też akcja opowieści z tego gatunku rozgrywa się w przeludnionych molochach-metropoliach (Miasto), pośród stechnicyzowanego, dekadenckiego społeczeństwa (Masa), w którym narkotyki i cyberwszczepy są na porządku dziennym (Maszyna).

W szerszym kontekście gatunek ten opisuje historie dziejące się przyszłości, w której pojawia się rozważanie wpływu technologii na życie społeczeństwa. Termin ten był spopularyzowany w latach osiemdziesiątych, kiedy powstawały takie dzieła jak Neuromancer Williama Gibsona i Łowca Androidów (Blade Runner) Ridleya Scotta. Choć wielu ludzi uważało film Matrix za cyberpunk lat 90., to był to tytuł też mocno inspirowany Ghost in the Shell.

Poszukiwanie tożsamości jest zjawiskiem powszechnym w cyberpunku, co było bardzo widoczne w oryginalnym filmie Mamoru Oshii. Kiedy można stwierdzić, czy jesteśmy maszyną czy człowiekiem? Duch w sztucznym ciele Major Motoko Kusanagi przez większość filmu zastanawia się kim właściwie jest. Wie, że ma ludzki mózg zamknięty w cybernetycznym ciele (sekwencja otwierająca film przedstawia jej „narodziny”). Ale czy Major jest człowiekiem, czy tylko wyjątkową maszyną?

Jaka jest nasza relacja z technologią – czy dowiemy się tego z filmu?

W filmie wyreżyserowanym przez Ruperta Sandersa, postać Major grana przez Johanssona zastanawia się ciagle kim jest, ale pominięto wątek filozoficzny na rzecz dynamicznej akcji. W końcu odkrywa jednak, że ​​jest ofiarą nieuczciwego działania firmy Hanka Robotics, która porywała porywała ludzi, aby umieszczać ich mózgi w ciele cyborgów. Major, po poznaniu prawdy zaakceptowała w końcu swoją rolę agentki wywiadowczej w nowym ciele i egzystencjalny dylemat jakby minął…

Istnieją oczywiście głębsze pytania o tożsamość, w której amerykański film całkowicie zawodzi. Krytycy od kilku miesięcy twierdzą, że Johanson w roli głównej to nieporozumienie. Major Kusanagi, japoński charakter, był idealną rolą dla azjatyckiej aktorki w Hollywood. Zamiast tego stała się kolejną rolą aktorską Johansson. Zamiast wymyślić sposób na przeciwstawienie się krytyce, w filmie jest pewna sprzeczność – bo charakter Johanssona ma również mózg prawdziwej japońskiej dziewczyny… (Nie brakuje także dyskusji w sieci na temat tego, dlaczego casting był problematyczny).

Oprócz strzelaniny i futurystycznych ujęć, film Ghost in the Shell wyróżnia, ciekawe przedstawienie przyszłości i świata, gdzie technologia jest w pełni zintegrowana z ludźmi. Większość ludzi ma cybermózgi, metalowe przystawki (gniazdka) do rdzenia kręgowego pozwalające podłączyć mózg do sieci i komputerów. Film nie jest filozoficznym dziełem i nie skupia się na wyjaśnieniu problemu cyberczłowieka. W pewnym momencie możemy zobaczyć oficera, który nagle zamienia się w komputerowy ciag cyfr.

Być może największą wadą amerykańskiej wersji Ghost in the Shell jest to, że po prostu nie wnosi nic nowego, czego nie znaleźlibyście w oryginalny anime. Podczas gdy pierwowzór był pełen innowacyjnych pomysłów i rozwiązań – był to jeden z niewielu filmów science fiction, które faktycznie wzbogaciła estetykę Łowcy Androidów – to adaptacja jest dobrym klonem bez głębszej refleksji i nowinek. Nawet czarny charakter jest o wiele mniej interesujący, podczas gdy w mandze „władca marionetek” to całkowicie syntetyczna forma życia „narodzona z morza informacji”. On nie jest z natury zły, po prostu próbuje dowiedzieć się kim właściwie jest.

Życie stało się bardziej skomplikowane w przytłaczającym morzu informacji (…)Człowiek jest istotą tylko ze względu na swoją niematerialną pamięć … i nie można określić pamięci, ale można zdefiniować człowieczeństwo. Pojawienie się komputerów, a także gromadzenie niezliczonych danych doprowadziło do powstania nowego systemu pamięci i myślenia równoległego do waszego. Ludzkość niedoceniła konsekwencje komputeryzacji.

Powyższy cytat, to chyba jedno z najgłębszych kwestii z filmu, ale na pocieszenie są ujęcia, które mogą się spodobać, jak choćby ta walka w wodzie w otoczeniu japońskich klimatycznych i nieprzesłodzonych blokowisk z przyszłości:

Czy warto obejrzeć?

Historie z gatunku cyberpunku rzadko były łatwymi opowieściami, a przydałyby nam się właśnie teraz bardziej ambitne tytuły, nawiązujące do naszej relacji z technologią… Adaptacja fabularna „Ghost in the Shell” jest dobrą rozrywką na sobotnie popołudnie, jednak nie robi tak ogromnego wrażenia i nie zmusza do chwili refleksji.

Jeśli jednak nie widziałeś mangi i chcesz się trochę rozerwać, to na pewno nie uśniesz w fotelu. Jest klimat i jest akcja, są też ciekawe ujęcia i efekty specjalne – a po wyjściu z kina zapomnisz o Major :) Zastanawiające jest jednak, że dzisiaj w jednym z większych warszawskich kin na filmie policzyłem, razem ze mną, około 10 osób! A przecież to wersja komercyjna, wręcz masowa – a może właśnie dlatego?

Remake ma to do siebie, że zawsze będzie porównywany do oryginału i poleje się troszkę jadu. Ale OK, Johansson dała radę i jak na amerykańską produkcję nie ma wstydu – pozycja obowiązkowa dla technologicznych geeków!

źródło: własne i Engadget